Warszawski Sąd Okręgowy unieważnił najgłośniejszą umowę kredytu frankowego państwa Dziubak, ale oddalił ich żądanie, aby bank zwrócił im prawie 240 tys. zł spłaconego przez nich kredytu. A chodzi o kredyt 400 tys. zł, indeksowany do CHF, udzielony na 40 lat.

W ślad za wyrokiem TSUE, Sąd przede wszystkim wnikliwie zbadał stopień poinformowania kredytobiorców przed zawarciem umowy kredytu o ryzyku walutowym (kursie złotego do CHF), a ta informacja banku miała dotyczyć całego okresu trwania umowy (w tym przypadku wynoszącego aż 40 lat). W tej sprawie nawet nie pracownik banku (poprzednika pozwanego Raiffeisen Banku), ale pośrednik kredytowy mówił państwu Dziubak, że z powodu zmiany kursu CHF rata kredytu może wzrosnąć o 20 %, lecz już nie mówił, że trzy lata wcześniej frank szwajcarski był o 50 % droższy, a wybiegając 30 czy 40 lat naprzód nie sposób przewidzieć jego kurs. Dlatego też, wiele banków nie udzielało takich kredytów.

– Nie wystarczy blankietowe oświadczenie konsumenta, że liczy się z ryzykiem, ale jego uczciwe przedstawienie – mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Kamil Gołaszewski.

Brak ostrzeżenia o ryzyku kursowym oznacza abuzywność klauzuli indeksacyjnej i nieważność umowy. SO zgodził się z prawnikami banku, że nie może być tu „odfrankowienia” umowy kredytu, gdyż byłaby to już inna umowa. Na „odfrankowienie” kredytobiorca i bank mogą się polubownie zgodzić, ale to już inna kwestia. I tu drugorzędne znaczenie ma głośna teza z wyroku TSUE, że sąd nie może wbrew konsumentowi bronić umowy, gdyż w ocenie SO i bez tego jest ona nie do obrony.

Pozostaje jednak rozliczenie, ale żądanej kwoty SO nie zasądził, gdyż wskazał, że kredytobiorcy dostali z banku 400 tys. zł, a na tę chwilę spłacili 240 tys. zł, więc nie mają wobec banku nadwyżki. To bank natomiast ma prawo żądać niespłaconej reszty, i roszczenie to nie przedawniło się, gdyż w ocenie SO biegnie nie od zawarcia umowy, ale od chwili, kiedy frankowicze zakwestionowali umowę. Wniosek jest taki, że jak długo frankowicz nie ma nadpłaty w stosunku do banku, tak długo nie może żądać zwrócenia mu tej nadwyżki. Pełnomocnik banku zapowiedział przed sądem, że w razie unieważnienia umowy wystąpi o spłatę reszty kredytu i wynagrodzenia za korzystanie z niego przez 11 lat.

Sędzia w uzasadnieniu wyroku podzielił się nadto kilkoma dodatkowymi uwagami. I tak, w ocenie Sądu, do rozliczenia między frankowiczem a bankiem mają zastosowanie przepisy o bezpodstawnym wzbogaceniu, i tu strony winny być traktowane jednakowo. Co się tyczy oprocentowania, to winno być niższe – na poziomie depozytów na każde żądanie. Warto w tym miejscu dodać, że Rzecznik Finansowy jeszcze przed wyrokiem zajął stanowisko, że bank w takiej sytuacji nie może żądać wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Sędzia Gołaszewski wskazał w końcu, że obecne prawo nie umożliwia prostego, niczym przecięcie siekierą, rozliczenia, oddania dokładnie każdej ze stron tego, co się jej należy. A mimo rażących niedociągnięć banku, gdyby nie gwałtowny wzrost kursu franka, to nikt tymi wadliwymi umowami by się nie zajmował. W ocenie Sądu, sądowe rozliczenia zajmą wiele lat, dlatego najlepszym rozwiązaniem byłaby ugoda.